Mortal Kombat 11: Aftermath – rozszerzenie pełne niespodzianek | recenzja

Kto miał możliwość zobaczenia, jak wygląda rozszerzona fabuła i zobaczyć wszystkie inne dodatki z Mortal Kombat 11: Aftermath? Tsumi. Kto miał największe na świecie problemy, by to w ogóle włączyć? Tsumi. Kto się prawie popłakał i wyrzucił konsolę przez okno? Też Tsumi. Jednak w ostatniej chwili udało się uniknąć tragedii i wszystko zaczęło działać, jak należy. Więc komu udało się zobaczyć, co się dzieje dalej? Tsumi!


Mortal Kombat 11: Aftermath – kontynuacja fabuły

Dodatek pojawił się 26 maja 2020. Idealnie w Dzień Matki. Pierwszą moją recenzję tego dodatku możecie zobaczyć na konsolowe.info. Tym razem będzie ona nieco inna, napisana tak, jakbym była na dobrym haju (czuję potrzebę napisania tego w zabawny sposób).

Co się dzieje w kontynuacji podstawowej fabuły z Mortal Kombat 11? A no dzieje się całkiem dużo jak na rozszerzenie, które zajmie nam nie więcej jak 3 godziny bez pomijania scen. Z drugiej strony, po co przechodzić fabułę, jak się ciągle klika „Pomiń”? To jest pytanie, na które nie znam odpowiedzi, ale podejrzewam, że są i takie osobniki na tym świecie. I nie polecam przechodzenia fabuły w jednym kawałku, bez podnoszenia tyłka z kanapy, fotela, krzesła, podłogi czy tam łóżka – mnie nieziemsko po tych trzech godzinach bez ruchu bolał tyłek.

Kontynuacja rozpoczyna się zaraz po zakończeniu podstawowej fabuły z MK 11. Liu Kang ma okazję naprawić wszystko, co się do tej pory wydarzyło za pomocą Klepsydry Kroniki (którą pokonał). Swoją pomoc oferuje mu sam Raiden. Jednak chłopaki w pewnym momencie doczekali się towarzystwa. Z ognistego portalu (niczym w Wiedźminie 3: Dziki Gon) wychodzą koledzy (albo i nie) – zdradziecki czarnoksiężnik Shang Tsung, Bóg Wiatru i brat Raidena Fujin oraz machający toporami Nightwolf.

Byłoby zbyt pięknie, gdyby się okazało, że Shang Tsung nie ma złych zamiarów, jednak aż taka wredna nie będę i takim solidnym spoilerem tu nie zarzucę. Sami musicie się przekonać, o co dokładnie chodzi pożeraczowi dusz. W fabule nie brakuje ciekawych zwrotów akcji i w sumie wychodzi z tego całkiem fajny film. Pomijam fakt, że podczas walk jakimkolwiek wojownikiem przyjęłam taktykę – byleby szybko skończyć walkę. Czyli przykuc i prosty podbródkowy. Tak, tak jest najszybciej. Dla mnie.

Fabuła ma dwa możliwe zakończenia. Sami decydujemy o tym, czy wygrywa nasz przyjaciel od ognistych dłoni, czy ten zadufany w sobie czarnoksiężnik. Jednak obie opcje są równie ciekawe. Niestety, zakończenie niewiele wnosi, jeśli chodzi o to, co mogłoby się wydarzyć w kolejnej odsłonie Mortal Kombat. A szkoda, bo trochę na to liczyłam. No cóż, nie to nie.

A kogo my tu mamy?

A no mamy buźki, które doskonale znamy i to nie tylko z serii Mortal Kombat. Rozszerzenie Mortal Kombat 11: Aftermath (choć są tacy, co wolą wersję Mortal Kombat 11: Następstwa) wnosi do gry kolejne 3 grywalne postaci. Dwie z nich odegrały swoją kluczową rolę w kontynuacji wątku fabularnego.

Fujin – brakowało mi gościa w tej grze, serio. Bóg Wiatru, a zarazem brat Raidena, ponownie dołączył do serii. Trochę go podrasowali, dodali kilka nowych ruchów, ale nie zmienia to faktu, że można się ucieszyć na jego widok. Witaj wśród żywych! Czy coś.

Sheeva – shokaninka z dodatkowym kompletem rąk. Podskakuje, więc jej ruch jest nie do zablokowania. I ma fajne oczka, podobają mi się.

RoboCop – ten to się z choinki chyba urwał, podobnie jak wcześniej dodany Terminator. Do kompletu brakuje jeszcze tylko Geralta z Rivii. No ale to twórcy rządzą tą grą. Jeszcze jedna postać strzelająca z pistoletu? WHY NOT !

Nowe miejsca do prowadzenia walk

W najnowszym dodatku Mortal Kombat 11: Aftermath nie zabrało również nowych aren, na których możemy prowadzić swoje krwawe pojedynki. Soul ChamberDead Pool oraz Retrocade to trzy areny, które doskonale będziecie pamiętać ze starszych, wręcz pierwszych części serii. No, chyba że nigdy w te części nie graliście, to nie było tematu.

Dodanie nowych aren umożliwiło wykonywanie Stage Fatality, przy wykorzystaniu w ruchu końcowym elementów areny. Wróciło również mega prześmiewcze Friendship. Chociaż, momentami trochę dziwne, momentami można wręcz poczuć lekką nutę zażenowania, a zdarzy się nawet, że się uśmiechniecie. Wszystko zależy od Waszego „wysublimowanego poczucia humoru”.

Bonusik na koniec

Jest jeszcze jedna niespodzianka związana z tym dodatkiem. Otóż Mortal Kombat 11: Aftermath dostarcza również fajny, dynamiczny motyw na konsolę! Przyznaję, że poprzedni motyw również miałam w tematyce Mortala, jednak ten dynamiczny, jako że nowy, wygryzł poprzednika. Nie wiem jeszcze na jak długo, ale na chwilę obecną w niczym mi nie przeszkadza, miło mi się na niego patrzy, no i… No po prostu się mi podoba, nikomu innemu nie musi. W końcu to moja konsola (jeszcze…).

Dodatek wprowadza również kilka zupełnie nowych skórek dla postaci, które już mamy. Jeśli ktoś lubi kombinacje i chce się poczuć jak Jacyków, to śmiało może to zrobić. Skórki, choć nowe, czasem niewiele się od siebie różnią – zazwyczaj kolorami – jednak lepsze to niż nic, więc nie ma co narzekać.

Ogólnie, to…

…to fajnie, że wyszło coś nowego, co ma związek z Mortal Kombat. Fajnie było na nowo przeżywać fabułę z nowymi postaciami, nie trzeba nawet wychodzić z domu do kina, żeby mieć przed oczami całkiem niezłą historię. Choć przyznaję bez bicia, że momentami się pogubiłam. Duży plus za pomysł na rozkręcenie fabuły, za zupełnie nowe postacie (choć Roboś mi niepotrzebny), za ruchy kończące, nowe areny i motyw. Skórki i detale co do postaci to akurat nie moja bajka (no, chyba że mi się nudzi). Jednak dziękuję bardzo, miło było znów dać się pochłonąć.

To co, Round One?

Zobacz też:
Mortal Kombat 11: blaski i cienie | recenzja
„Choose Your destiny!” historia Mortal Kombat
Fanarty, które wyglądają jak żywe | Mortal Kombat

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *