Photo by Jealous Weekends on Unsplash

Strażnicy kobiecych spraw, czyli o kalendarzyku w aplikacjach

Jeśli nie każda, to zdecydowana większość ze współczesnych nastolatek i kobiet, zapisuje sobie te dni w kalendarzyku. Czasem będzie to fizyczny notes z datami, częściej pewnie aplikacja w telefonie. Wybór jest wielki i co ciekawe, to giganci w tym temacie kuleją…

Od lat moją główną aplikacją do tego jest Maya. Darmowa, śliczna, oferująca oczywiście wersję premium bez reklam i z dodatkowymi opcjami personalizacji. Jest ze mną już chyba pięć lat i wie o mnie sporo. Wie też jeszcze więcej o dziewczynach w tej samej grupie wiekowej i korzysta z tych danych, by ułatwiać nam życie.

Od chyba roku, FitBit ma również sekcję babskiego zdrowia, gdzie można zaznaczać sobie typowe babskie dni. Mają mnóstwo danych – wiedzą jak śpię, często też ile jem, jakie mam tętno i ile wysiłku fizycznego kosztował mnie każdy kolejny dzień. I w telegraficznym skrócie, nie robią z tymi danymi kompletnie nic, źle podchodząc do samego kalendarzyka.

Jak można schrzanić kalendarzyk?

Równie dobrze możemy na to wszystko popatrzeć nie tylko z punktu widzenia samej aplikacji do kalendarzyka, ale aplikacji w ogóle. W ilu miejscach zobaczymy niewykorzystany potencjał, a w ilu koncepcyjne błędy?

Babskie sprawy to tylko zakładka. Okej, nic w tym złego. Lepiej mieć jedną większą aplikację niż kilka mniejszych – przynajmniej ja tak myślę. Panowie mogą mieć na ten temat inne zdanie. Skoro taki kalendarzyk już tam jest, to głupio nie używać, prawda?

Ta sekcja wygląda ładnie i logicznie. Jest całkiem czytelna i bez problemu można odróżnić charakterystyczne dla cyklu momenty. Tylko niestety, na wyglądzie się kończy. Edycja jakichkolwiek dat jest koszmarnie trudna, tu przytrzymać, tam przeciągnąć, a już w ogóle najgorzej, jak trzeba jeszcze przesunąć coś do poprzedniego czy następnego tygodnia. Wiele osób się na to skarżyło, pomysłu na nowe chyba wciąż brak.

Koncepcyjnym problemem tej aplikacji jest zakładanie, że okres zaczyna się jak w zegarku, a dziewczyna po prostu zapomniała go oznaczyć. Czyli wiecie, jeśli nie idę jak w zegarku, tylko coś mi się przesunie dzień czy dwa, to według Fitbita ja ten okres już mam. A teraz zastanówmy się, jak bardzo to idiotyczne. Kalendarzyk jest od tego, żeby śledzić właśnie takie nieregularności. Każda użytkowniczka prędzej oznaczy kiedy jej się okres zaczął, niż będzie przesuwać tę linię każdego dnia na jeszcze następny, bo coś się przesunęło. Bez sensu i przyznam, że strasznie mnie to irytuje. Wydawałoby mi się, że nie wymagam zbyt wiele od aplikacji do kalendarzyka, ale coś takiego byłoby jedną z dwóch funkcji, na których faktycznie mi zależy. Zaraz obok faktycznego zaznaczania dni.

Jak możecie zobaczyć na screenach powyżej, każdego dnia możemy oznaczać sobie humorki i symptomy. Nie wiem, czy ktokolwiek korzysta z tego tak na serio, wiecie, codziennie, ale ja należę do tych leniwych, którym te dodatkowe opcje nie są potrzebne do szczęścia.

Zmarnowany potencjał

Fitbit (aktualnie już kupiony przez Google) ma dostęp do wielu danych. Takich, których nie ma nikt inny. Wiedzą gdzie jestem, ile spałam, jak spałam i o której wstałam. Znają moje tętno przez całą dobę. Chętnie zobaczyłabym te statystyki nałożone na kalendarzyk, wiecie? Czy aktywność fizyczna wpływa na okres, czy jest to moment, kiedy gorzej sypiam. Czy ilość nerwowych (po tętnie) dni ma widoczny wpływ na przesunięcie się czegoś. Tyle rzeczy można byłoby z tym zrobić!

I choć trochę przeraża mnie, że Facebook akurat w „te dni” wyświetla mi reklamy specjalnej bielizny czy innowacyjnych metod na radzenie sobie z okresem, to i tak, dałabym im pozwolenie, na badanie tego wszystkiego. Wpływu mniejszych rzeczy na moje ogólne zdrowie i zachowanie organizmu. Przecież chyba po to część z nas nosi opaski na rękach przez całą dobę – żeby ktoś nam pokazał, jak zachowuje się nasz organizm.

Jak wygląda dobry kalendarzyk?

Dobrych aplikacji, które od lat zajmują się tylko jednym, jest mnóstwo. Mój wybór lata temu padł na Mayę. Czemu? Nie mam pojęcia już.

Przejrzysty interfejs, który nie zmienił się od lat, a wciąż wygląda dobrze. Bez podążania za najnowszymi trendami, spokojny i ładny. Ma chyba wszystko, czego można chcieć w takiej aplikacji.

Kalendarzyk, oczywiście. Okres, który nie rozpocznie się w aplikacji o ile ja nie zaznaczę. Widget na ekranie, który pokazuje postęp w subtelnej formie 0/31 dni. Możliwość zabezpieczenia aplikacji kodem lub odciskiem palca. Ekran ze statystykami i historycznymi danymi na zgrabnych wykresach.

Z „bajerów” w aplikacji jest jeszcze forum i mnóstwo wskazówek. Moje serce skradły również przewidywania humorków i symptomów. To niesamowite, ile z nich się faktycznie sprawdza! Fakt, że obok siebie stać tam potrafią „emotional”, „excited” i „confident” mówi mnóstwo. Ha, szczególnie jeśli mają rację.

Nie mają dostępu do niczego, poza sporą grupą użytkowników, która być może bawi się w oznaczanie tych dodatkowych opcji. A wiedzą! Algorytm działa i ma się dobrze. Czemu więc Fitbit, spora (i droga – sprzedana za ponad 2 miliardy dolarów) firma, nie umie sobie z tym poradzić? Czy naprawdę przy tworzeniu tej sekcji nie pracowały kobiety, żeby od razu powiedzieć, co jest nie-tak w jej podstawowym działaniu? A może to po prostu ja się czepiam, a nie powinnam?

Cały czas trzymam kciuki za Fitbita. Wiecie, fajnie by było odjąć sobie kolejną aplikację z listy, skoro ich i tak muszę mieć. Z niecierpliwością czekam, aż ktoś tam zabierze się za budowanie statystyk dotyczących kobiecego zdrowia.


Koniecznie dajcie znać, jakich aplikacji używacie. A może analogowo zapisujecie to w kalendarzu?

PS. Drogi Fitbicie, jeśli chcecie przenieść do siebie użytkowniczki innych aplikacji, nie zapomnijcie o możliwości importu archiwalnych dat. Pewnie większość z nas nie będzie skłonna zostawić za sobą kilka lat skrupulatnego zaznaczania „kiedy”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *