Outriders | recenzja

Dwa tygodnie temu światło dzienne ujrzała gra, która stale zabiera do swojego świata nowych graczy. Ptaszki ćwierkają, że tytuł ten stanie się wielką, polską produkcją z ogromnym potencjałem. Jako osoba, która ze strzelankami jest na bakier (tym bardziej na konsolach), przekonałam się na własne oczy, jak będzie. Przed Wami recenzja Outriders z perspektywy kiepskiego gracza, walczącego z tym tytułem na Xbox One X.


Outriders to trzecioosobowa strzelanka. Gra swoją premierę miała 1 kwietnia 2021 na wszystkich popularnych platformach (PS4/PS5, Xbox ONE/S|X oraz na PC). Świat został osadzony w klimatach mrocznego science fiction. Nie brakuje w niej również kilku wyraźnie zarysowanych elementów RPG z długą fabularną kampanią. Istnieje również możliwość gry w kooperacyjnym trybie z kilkoma graczami. Produkcja została opracowana przez polskie studio People Can Fly, które w strzelankach czuje się jak ryba w wodzie. W portfolio tego studia znajdziemy między innymi gry: Painkiller, Bulletstorm czy też Gears of War: Judgment. Wydaniem tytułu zajęła się firma Square Enix. Jak to zazwyczaj bywa, gra ma swoje plusy i minusy, które podczas rozgrywki udało mi się zauważyć.

Fabuła gry

Akcja w Outriders rozgrywa się w odległej przyszłości. To właśnie wtedy nasza Ziemia uległa zniszczeniu i jedyną nadzieją na przetrwanie ludzkości jest nieco odległa planeta Enoch, do której będziemy musieli się dostać. Na miejsce wysłano statek kosmiczny Flores, na którego pokładzie znaleźli się tytułowi Outriders. Są to znakomicie wyszkoleni żołnierze, których zadaniem jest uporanie się z potencjalnymi zagrożeniami w nowym świecie. Jednak po pewnym czasie pojawiły się problemy. Doszło do uwolnienia wielkiej Anomalii, która zabijała i raniła wielu osadników. Wśród ocalałych znalazł się bohater, w którego wcielamy się w trakcie rozgrywki (do wyboru mamy mężczyznę i kobietę). W fabule nie zabraknie również wątku z hibernacją – bo tylko dzięki niej pozostali ocaleni mogli nam pomóc w podróży.

Po śnie, który trwał 30 lat, budzimy się w świecie, który zmienił się w jałowe pustkowie. Każdy dzień to prawdziwa walka o przetrwanie. By stało się ciekawiej, wcześniej wspomniana Anomalia obdarzyła wiele osób wyjątkowymi zdolnościami, które można wykorzystywać podczas walki. By podkręcić klimat, nasz bohater również otrzymał taki prezent. W jakiej postaci – o tym zadecydujemy już sami podczas gry.

Pora na przygodę

Oczywiście nie mogło stać się inaczej w moim przypadku. Bohaterka, w którą się wcieliłam, stała się piromantką i władała ogniem (tak, trochę z myślą o Scorpionie z Mortal Kombat). Bez zaskoczenia w tym miejscu, grę rozpoczynamy od stworzenia swojej postaci. Jak już wcześniej wspomniałam, do wyboru mamy kobietę i mężczyznę oraz szereg personalizacji. Przykro, że nie udało się mi w pełni odwzorować Judy Alvarez. W tym miejscu powinnam dodać, że była to najłatwiejsza i najprzyjemniejsza dla mnie część rozgrywki. Po zakończeniu tworzenia postaci przenosimy się do prologu, w którym uczymy się sterować postacią. Na całe szczęście, był również wątek ze strzelaniem, więc miałam okazję sprawdzić, jak pójdzie (o czym przekonacie się później). Gra startuje mocno z wątkiem fabularnym, który jest interesujący, choć z czasem w grze będzie go nieco mniej.

Niestety, na samym początku odniosłam wrażenie, że grafika lekko się zawiesza i obraz miejscami przesuwa się wolniej niż reszta. Pozostaje więc pytanie, czy to wina 30 fps wykorzystywanych w Xbox One X, czy problem gry. Samo logowanie trwa, w mojej opinii, nieco za długo (okazało się, że ponad minutę do wejścia do lobby). Może to wina oszczędzania energii ustawionego w konsoli, może tak już jest, a może po prostu nadal wisi nade mną czarna gwiazda.

Czy ja właśnie gram w inną odsłonę Wiedźmina?

To było moje pierwsze i chyba jedyne tak mocne wrażenie. Wiedźmin nie należy do strzelanek tak jak Outriders, jednak kilka elementów idealnie mi się z nim skojarzyło. Po pierwsze – niektóre głosy postaci. Jestem pewna, że zamykając oczy i słysząc te dialogi, stwierdziłabym, że ktoś właśnie gra w Dziki Gon, choć merytorycznie nie zgadzałoby się wcale. Questy poboczne również lekko odnoszą się do Wiesława. Największe jednak podobieństwo zobaczyłam, kiedy moja bohaterka usuwała skały. Geralt za pomocą znaku Aard wytwarzał i wypychał energię od rzucającego w kierunku przeciwnika lub przeszkody. Bohater tytułu dzisiejszej recenzji robił to podobnie. Nie wspominam już o tym, że samo władanie ogniem absolutnie na myśl przywołuje mi Igni. Podążając dalej ścieżką porównań do innych tytułów, Outriders ma w sobie elementy loot shootera – z niektórych pokonanych przeciwników wypadają fanty w postaci elementów uzbrojenia czy też ubioru. Nasza postać awansuje, zbiera kolejne punkty doświadczenia, podbijamy jej umiejętności, a to już gdzieś widzieliśmy, np. w Destiny.

A zatem, strzelamy!

Bo głównie o to chodzi w tej grze. W Outriders otrzymujemy do dyspozycji nadprzyrodzone moce, które nie są jedynie dodatkiem do broni podstawowej. Podczas rozgrywki musimy nauczyć się z nich regularnie i umiejętnie korzystać, by maksymalnie wykorzystać ich potencjał. W połączeniu z całkiem niezłą bronią mogą one siać niemałe spustoszenie, jednak… Dlaczego na samym początku dostajemy bronie, dzięki którym poziom stresu jedynie wzrasta?

Jak już wspomniałam, nie jestem wymiataczem w strzelankach. Bardzo się denerwowałam podczas rozgrywki, irytowałam, wymyśliłam nawet kilka nowych wulgaryzmów (kto by pomyślał) i to nie tylko dlatego, że ciężko mi się gra w takie tytuły na padzie. Co jakiś czas na swojej drodze napotykamy zupełnie nowych bossów. Początkowo było mi naprawdę bardzo ciężko się z nimi uporać. Sama gra jednak w tym mi nie pomogła.

Korzystając z kombinacji przycisków, bohaterka powinna się ukryć za przeszkodą, lub przez nią przeskoczyć – w rezultacie nie reagowała. Podczas większej ilości wrogów, postać zacinała się w miejscu i nie mogła się ruszyć – w efekcie ginę i rozpoczynam walkę z przeciwnikami od początku. Jest to mocno irytujący błąd, zwłaszcza w momencie, kiedy pozostaje dwóch przeciwników, a my się zblokujemy i nie możemy nic z tym zrobić. Podczas przymierzania się do zestrzelenia snajpera – graficznie zniknął. Zdenerwowałam się również w chwili pokonania bossa, kiedy to zabił mnie jakiś żołnierz i wszystko musiałam zrobić od nowa. Oh, come on… Pokonanie bossa powinno być równoznaczne z zapisaniem gry…

Co z graficzną stroną gry

Pod kilkoma względami bardzo dobrze z maleńkimi niedociągnięciami. Świat przedstawiony w Outriders może się podobać, biorąc pod uwagę fakt, w jakim momencie się znajdujemy. Nie brakuje mocno rzucających się w oczy elementów sci-fi połączonych z matką naturą i budowlami. Alterdzi, czyli nasi Odmieńcy również prezentują się całkiem nieźle i groźnie, biorąc pod uwagę to, co potrafią. Znalazło się jednak kilka niedociągnięć, które rzuciły mi się w oczy. Choćby scena z piciem alkoholu (nie oceniajcie mnie). Postacie nie trafiały do ust, tylko gdzieś obok. Drzewa zacinały się podczas podmuchów wiatru, a w trakcie przeładowywania broni, raz przecięła się na pół. Dokładnie tak, jakby połowę ekranu ktoś przesunął o 2 cm niżej. Może i się czepiam, jednak skoro rzuciło mi się to w oczy, to coś musi w tym być.

Potwory, Anomalia i Odmieńcy prezentują się nieźle, jednak reszta postaci pozostawia wiele do życzenia. Niektóre z nich wyglądają jak stali bywalcy Żabki o 6:30. Dialogi podczas wątków fabularnych niekoniecznie pokrywają się z napisami na dole ekranu. To trochę jak tłumaczenia w filmach. Dubbing swoje, a napisy zupełnie coś innego i w rezultacie otrzymujemy dwie zupełnie inne historie.

Uważaj, bo zginiesz

Starcia z wrogami niewątpliwie są napakowane absorbującą akcją. Jednak co z tego, że jest masa osłon, jak i tak ostatecznie mnie zabijali… Jednak, do rzeczy. Zdrowie odzyskiwałam dzięki swoim mocom, podczas zabijania przeciwników. Odnosiłam więc wrażenie, że przetrwanie tego starcia zależy od tego, jak odważnie do niego podejdę. Ukrywanie się przed wrogami niestety nie przynosi efektów, dlatego trzeba odważnie przeć na przód. Dla kogoś o słabych nerwach (jak ja), twardy orzech do zgryzienia, tym bardziej, że nie można… skakać. Pokonując kolejne fale przeciwników, nasz World Tier wzrastał. Z każdym kolejnym poziom przeciwników również szybował do góry, wraz z ilością noszonego przez nas ekwipunku. Całe szczęście, że można sobie wybierać, na jakim WT chcemy grać. Ostatecznie jest ich 15. Ja zatrzymałam się na 6tym i nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek odblokuje się wyżej. Uznaję to jednak za swój osobisty sukces. Dodam jeszcze, że w dowolnej chwili możemy zmienić moce naszej postaci. Więc możemy dowolnie eksperymentować z drzewkami. Na razie moja głowa musi nieco odpocząć od tej gry, raz już mi się nawet przyśniła…

Po świecie poruszamy się, korzystając z funkcji szybkiej podróży. Powstaje jednak pytanie, czy rzeczywiście była taka szybka? Przemieszczając się z punktu A do punktu B, raz musiałam czekać ponad 2 minuty. Całe szczęście zdarzyło się to tylko raz. Aktualnie moja podróż na chwilę się zatrzymała. Za cel obrałam sobie jednak zakończenie tej gry, choć do tej pory zadania poboczne absolutnie były przeze mnie ignorowane. Fabuła okazała się ciekawsza.

Kooperacja w Outriders

Moje znikome zdolności uświadomiły mi jedną rzecz. A mianowicie – w pewnym momencie gry, bez pomocy innego gracza może się po prostu już nic nie udać (w moim przypadku). Mimo ogólnego zadowolenia z siebie, że dotarłam tam, gdzie dotarłam, strzelanie na konsoli to dla mnie droga przez katusze.

W Outriders można zagrać z dodatkowymi dwoma graczami. Żeby było ciekawiej, możemy losowo wkroczyć do gry zupełnie przypadkowej osoby. Kiedy zaczynałam i przebudziłam się w koszmarze (odblokowując jednocześnie osiągnięcie), dołączyła do gry jakaś osoba, ale się z nią w grze… nie spotkałam. Ciekawe, gdzie się ukryła. Wracając, rozgrywka w kilka osób może okazać się bardzo pomocna. Poziom trudności wyrównuje się do poziomu doświadczenia i wyposażenia całej drużyny. Podczas ewentualnej porażki swoją postacią, znajomi mogą przywrócić nas do życia. Nie rozpoczynamy wtedy walki z przeciwnikami od samego początku.

Doszły mnie jednak słuchy i to potwierdzone, że cross-playowy matchmaking między PC i konsolami nie działa. Co za tym idzie, rozgrywka ma szansę powodzenia, jednak gracze nie będą mieli jak się ze sobą porozumieć. Najzwyczajniej w świecie nie będą mieli ze sobą kontaktu – kolejny błąd, który wymaga naprawy.

Po aktualizacji wiele osób narzekało, że stracili broń i elementy wyposażenia. Wyobraźcie sobie moją minę, kiedy to wczoraj wyskoczyła aktualizacja… Na całe szczęście, nic nie zginęło!

Tak – właśnie tu się zatrzymałam, by dać głowie odpocząć.

Podsumowanie – warto czy nie warto?

Ilu graczy, tyle opinii, co zapewne nikogo nie dziwi. Outriders to nienajgorsza strzelanka dla osób, które preferują ten rodzaj gry. Dwa tygodnie po premierze tytuł nadal zmaga się z błędami i problemami, jednak w niedalekiej przyszłości twórcy powinni się z nimi uporać. Przedłużające się początkowe sceny mogą zniechęcić do dłuższej zabawy z grą, jednak po czasie zaabsorbuje bez reszty. System strzelania i poruszania się nie powala na łopatki, a komuś, kto nie potrafi strzelać, korzystając z pada, może przysporzyć wiele problemów. Koniec końców, gra jest dostępna w Xbox Game Pass i warto samemu się przekonać, czy przypadnie do gustu. Na plus wypada zbieranie surowców i możliwość ulepszania swoich broni, tworząc maszyny nie do zatrzymania. Ciekawe, czy moja zadziorna piromantka kiedyś przestanie się chować za wszystkim, co się da i odważnie wyjdzie naprzeciw wrogom.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *