To, że właściciele kotów mają kota na punkcie swoich zwierzaków, wiadomo nie od dziś. Niejedna z #catskład posiada te mruczące piękności pod swoim dachem. Zapraszam Was na zestawienie kilku elektronicznych rozwiązań dla naszych czworonogów i zastanowimy się, czy są tak rewelacyjne, jakimi się je kreuje.
Poidełka do wody
Od jakiegoś czasu sama się rozglądam za takim elektrycznym poidełkiem dla mojego kota i przemawia za tym kilka aspektów. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że Filemon ładnie pije (tak, wiem jak to brzmi), jednak każdy, kto ma kota, wie, o czym mówię. Dorosły kot powinien wypijać od szklanki do dwóch dziennie, a żeby to osiągnąć, należałoby wymieniać mu wodę co dwie godziny. Nie oszukujmy się – przy trybie pracy poza domem jest to nieosiągalne.
Oczywiście jako Technokotka przekopałam miliony stron internetowych, by sprawdzić, czy jest jakieś „smart poidełko”. Ano jest! Aż jedno! I to za bagatela 1700 zł. Wydawałoby się, że za taką cenę powinno samo się czyścić i mieć filtr z jonów srebra by to była woda rodem ze starożytnego Egiptu dla naszych podopiecznych. Guzik! Na dedykowanej aplikacji mamy informację ile jest wody w pojemniku dla kota i to za pomocą tej samej aplikacji musimy wydać polecenie uzupełnienia tej wody z głównego zbiornika.
Dużym minusem jest fakt, że woda stoi w urządzeniu, nie jest w żaden sposób filtrowana i nie ma cyrkulacji. Wychodzi na to, że nie każde smart jest fajne, bo za 200 zł możemy zakupić ceramiczne poidełko z filtrami i zewnętrzną pompą. Takie rozwiązanie powoduje, że pupil ma zawsze czystą wodę i dodatkowo napowietrzoną.
Kocie karmniki
Na rynku jest sporo wersji z programatorami czasowymi, które uratują naszego pupila od śmierci głodowej podczas naszej dłuższej nie obecności. No bo jak to tak… że kot zjadł ostatnią chrupkę 20 minut temu i chodzi głodny! Tak nie może być. Przeglądając oferty, znalazłam trzy ciekawe rozwiązania.
Pierwszym jest karmik na mikrochip – coraz więcej naszych pupili ma chipy identyfikacyjne, ale ich brak nie jest przeszkodą dla tego urządzenia. W zestawie mamy dwie blaszki identyfikacyjne, które zakładamy na obrożę kota. Jak to działa? Wsypujemy karmę, zamykamy pokrywę, która się otworzy tylko wtedy, kiedy kot z przypisanym chipem podejdzie do urządzenia. Zaciekawiło mnie to, biorąc pod uwagę, że myślę o adopcji drugiego kota, a Filemon jest strasznym łasuchem i mógłby podjadać swojemu koledze. Minusem takiego urządzenia jest fakt, że jak kot „zatrybi”, o co chodzi, to porcję na cały weekend zje np. w ciągu dnia, bo co chwilę będzie podchodził. Produkt to: SureFeed automat na karmę na mikrochip. Cena około 500 zł.
Dwa kolejne niewiele się między sobą różnią. Petwant PF-103 jest wyposażony w kamerę i mikrofon. Już to widzę oczami wyobraźni, jak karma się uzupełnia i nagle urządzenie odtwarza mój głos zachęcający Filemona do jedzenia, a ja zapisuję obraz z kamery, jak wącha urządzenie. Petarda! Natomiast Petkit Fresh Element ma znacznie większy pojemnik. Oba posiadają dedykowane aplikacje, dzięki którym możemy ustalić wielkość porcji oraz zmienić porę karmienia. Dodatkowo posiadają blokady bezpieczeństwa, które sprawiają, że klapka od pojemnika nie przytrzaśnie łapki zwierzakowi, a nasz pupil nie będzie podjadał z kolejnej porcji. Takie smart urządzenia sprawdzają się przy dłuższych nieobecnościach właścicieli w domu. Nie musimy nikogo angażować, by przyjeżdżał i karmił zwierzaka czy to ktoś z rodziny, czy ze znajomych. Pamiętajcie, że koty są z natury nieufne i czując obcy zapach w domu, mogą przestać jeść.
Wydaje mi się, że cena około 900 zł za PF-103 oraz około 1300 zł za Petkit Fresh Element (w przypadku kilku kotów bądź psa) nie jest jakąś drastyczną kwotą. Dzięki temu wiemy, że zwierzak nie dostał za dużo czy za mało karmy, bo mamy to pod kontrolą, zachowujemy jakieś bezpieczeństwo ogniska domowego (kiedyś jak kuzynka przyszła nakarmić kota to ciągle myślałam czy, aby na pewno zamknęła dobrze mieszkanie), oraz pewność, że pupil nie czmychnął pod nogami z domu. Jedynym minusem jest możliwość wsypania jednej karmy, a jak wiemy koty to wybredne bestie!
Magia: kuwety samoczyszczące
Ostatnio coraz więcej jest takich wynalazków na rynku i z obecnie dostępnych tylko jedna jest sterowana przez aplikację. Oczywiście producenci prześcigają się w designie i zamiast postawić na prostotę, to kombinują jak konie pod górę! Jedna wygląda jak z dobrego filmu z gatunku sc-fi, niektórzy by ją przyrównali do Gwiazdy Śmierci (tylko nie wiem, co by powiedział Vader na to, że kot załatwia się do jego dzieła).
Jednak wydając ponad 3000 (!) złotych na nowatorską kuwetę, oczekujemy, że wszystko będzie w cudowny sposób znikać. Niestety tak dobrze nie ma i szczerze, to nie wydaję mi się, że Litter-Robot III jest tak bardzo higieniczny, jak zachwala go producent. Po załatwieniu przez kota swoich spraw kopuła obraca się o 360 stopni i w pewnym momencie zużyty żwirek jest oddzielony od czystego żwirku i wpada do specjalnego pojemnika u podstawy. I tu już pojawia mi się pewien problem.
Przez obroty urządzenie powoduje mieszanie się żwirku, a jak każdy kociarz wie – zużyty żwirek jest absolutnie nieakceptowalny przez koty. Mój Filemon, przy takim rozwiązaniu, po tygodniu domagałby się wymiany podłoża, bo to wzór higieny i czystości. Druga kwestia to zapewnienie, że zbrylony żwirek, który wpada do szuflady, jest chroniony specjalnymi filtrami zapobiegającymi rozwojowi bakterii. No bo przyznajmy – każde urządzenie ma jakieś szczeliny, przez które dostaje się powietrze. Poza tym nie oszukujmy się, otwarcie takiej szuflady po tygodniu, a co dopiero po miesiącu będzie mało przyjemne.
W dodatku nie mamy tutaj aplikacji, która by nas informowała o niskim poziomie podłoża czy zapełnieniu szuflady – dostępny mamy tylko panel. To jak, wykładamy grube pieniądze i dostajemy kulę z głośnym mechanizmem? Dla mnie byłoby to najgorzej wydane 3000 zł. Przecież, miałabym za to zestaw LEGO z Sokołem Millenium!
Znacznie tańszym rozwiązaniem jest kuweta Smart Kitty, która ma aplikację, trzy warianty i jest estetyczna! Kosztuje około 1300 zł i w tej cenie otrzymujemy ładny prostokąt o jednym zaokrąglonym boku oraz (do wyboru) daszek materiałowy bądź plastikowy. Wymiary urządzenia sprawdzą się także przy większych kotach (Filemon waży 7 kg i jest dość duży jak na europejczyka), no a 75 na 50 cm to już jest spora przestrzeń!
Czyszczenie odbywa się za pomocą specjalnego „grzebienia”, który wyłapuje tylko zbrylony żwirek, nie miesza żwirku czystego z tym zużytym i umieszcza je w specjalnym pojemniku na końcu kuwety. Wiadomo, że szczelność tych pojemników to podejrzewam „pic na wodę fotomontaż”, ale przy opcji wyjazdu weekendowego nawet taka szufladka jest zbawieniem, bo kotu najnormalniej w świecie jest komfortowo w kuwecie i może spokojnie dalej z niej korzystać. Za pomocą dedykowanej aplikacji możemy ustawić, po jakim czasie od wyjścia kota ma się uruchomić cykl i ile razy urządzenie ma go powtórzyć. Dodatkowo w każdym momencie możemy ot tak uruchomić sobie bonusowe czyszczenie, bo kto nam zabroni.
Drogie znaczy lepsze?
Nie każde mega drogie urządzenie jest najlepsze na rynku. Czasami warto zwrócić uwagę na tańsze propozycje producentów, które często oferują lepsze rozwiązania. Korzystacie z takich udogodnień dla swoich pupili? A może planujecie zakup czegoś, co pozwoli Wam spokojnie wyjechać na kilka długich godzin, bez pozostawiania kota samemu sobie?