Fenomen Wiedźmina

Tytuł, który w ostatnich dniach nie schodzi z ust. Już 20 grudnia na platformie Netflixa pojawi się długo wyczekiwany serial „Wiedźmin„. Skąd wziął się tak ogromny fenomen przygód Geralta, który podbija serca fanów na całym świecie?

Książki o „Wiedźminie”

I od tego się zaczęło. Andrzej Sapkowski dostał natchnienia i stworzył doskonale znaną nam postać Geralta z Rivii. Przez kilkadziesiąt lat od powstania pierwszego opowiadania, rozpoczął się lekki chaos. Jeżeli ktoś czytał wszystkie książki, wie, na czym on polega. Przypomina to nieco oglądanie Gwiezdnych Wojen – niby filmy wychodzą po sobie, ale nie są w kolejności chronologicznej. Aktualnie każdy, kto jeszcze nie miał styczności z twórczością Sapkowskiego, może rozpocząć już z nieco poukładanym cyklem.

Niestety, to by było zbyt piękne, choć mam nadzieję, że namówiłam Was do lektury (nadzieja umiera ostatnia). W książkach i opowiadaniach o Geralcie pojawiają się pewne rozbieżności dotyczące datowania wydarzeń i późniejszych cytatów, które dotyczą właśnie tych epizodów. W sieci krąży masa podpowiedzi, które sugerują kolejność czytania poszczególnych tytułów, by maksymalnie zbliżyć do siebie daty następujących po sobie wydarzeń.

Jedna z propozycji kolejności, na jakie można natknąć się w Internecie:

Pamiętajcie jednak, że akcja NIE DZIEJE SIĘ W POLSCE, Rivia to nie Radom, a za przypięcie słowiańskiej łatki twórczości Sapkowskiego odpowiada Rafał Ziemkiewicz.

Co do wspomnianej łatki, sam Andrzej Sapkowski skomentował to w wywiadzie dla „Nowej Fantastyki” 12/2019 (fragment):

„Owa „słowiańskość” to raczej coś w rodzaju mitu, którym obrosła moja twórczość – a i moja osoba również. W pierwszym wywiadzie, jakiego udzieliłem „Fantastyce”, łatkę „Słowianina” przypiął mi Rafał Ziemkiewicz i tak już zostało. Czemu? Co było powodem? To, że strawestowałem baśń Zmorskiego o strzydze? Że Geralt brzmi bardziej słowiańsko niż Conan? Że coś tam słowiańskopodobnego wplotłem w onomastykę? Moje pierwsze opowiadania twardo trzymały się kanonu fantasy – myślę tu światowym kanonie. Tak przynajmniej uważam. Cóż, potem przyszły przekłady i światowa fantasy musiała chcąc nie chcąc zaakceptować w branży Polaka. Słowianina, jakby nie było. W którego twórczości co bystrzejsi czytelnicy umieli wypatrzeć jakieś „polskie” czy „słowiańskie” wtręty. Dla jednych to była przyciągająca egzotyka. Ale nie zabrakło też wówczas opinii, że Polak piszący fantasy to tak jak Eskimos piszący o zebrach.”

Co było następne?

O tyle, o ile książki odnalazły swoje grono zainteresowanych, nie stały się same w sobie wielkim fenomenem. By pchnąć obszerną twórczość Sapkowskiego do przodu, potrzeba było czegoś więcej. Nie oszukujmy się, dziś niewiele z nas potrafi wziąć książkę i przeczytać ją od deski do deski. Najlepiej przecież zobaczyć to, co w książce – na ekranie. I tak właśnie powstała ekranizacja w 2001 roku, w którym to główną rolę odegrał Michał Żebrowski.

„Wiedźmin” 2001

I najchętniej pominęłabym ten temat, ale niestety – stało się. Przez wiele długich i ponurych lat, zarówno film, jak i serial „Wiedźmin” prześladował każdego, kto kiedykolwiek miał okazję je zobaczyć. To prawda – był to początek bardzo złych lat polskiej kinematografii i niestety, ta produkcja to udowodniła. W tamtych latach ambitne produkcje nie miały racji bytu, więc do dziś nie potrafię spojrzeć po raz kolejny na starego „Wieśka”. Boję się, że obudzę się zalana potem.

Pamiętacie te znakomite efekty specjalne i historyczną już strzygę? Kiedy sobie to przypominam, mam wrażenie, że dzieci na Halloween wyglądają bardziej realistycznie. Na to, jak prezentował się Złoty Smok, spuśćmy może jednak zasłonę milczenia… (chociaż zerknijcie na niego tutaj) Wiem, że na początku XXI wieku nie ma co liczyć na znakomite efekty specjalne, ale stara Godzilla z 1998 roku miała dla mnie nieco więcej „polotu”.

Przyglądając się jednak bardziej produkcji zarówno filmu, jak i serialu, należy wziąć pod uwagę kilka aspektów. Przede wszystkim nastroje i sytuację, w jakiej powstawał film – budżet był niesamowicie niski, więc i efekty specjalnie prezentowały to, na co twórców było stać w danym momencie. Niemniej jednak niesmak pozostał. Może właśnie dlatego, że zbyt często porównujemy filmy do tych rodem z Hollywood.

W obronie naszego polskiego dzieła kinowego mogę jedynie nadmienić, że nie można spisywać go całkowicie na straty. Były momenty, które można zaliczyć do udanych. Pokłony dla Michała Żebrowskiego za miesiące ćwiczeń i przygotowań do odgrywania scen walki – przynajmniej te w przeciwieństwie do aktualnych, wyglądały autentycznie.

Zagrajmy w grę!

O tym, że polska ekranizacja powieści Sapkowskiego nie stała się fenomenem, wie już każdy z nas. Choć trzeba przyznać, że znam osoby, które są zachwycone tym, jak wyglądała produkcja i mile ją wspominają. Sytuacja stała się rozwojowa, kiedy „Wiedźmin” znalazł się na ekranach naszych komputerów.

„Wiedźmin”

W 2007 roku ukazała się gra typu cRPG, którą stworzyło polskie studio CD Projekt RED. By tytuł w pełni pochłonął gracza, nie musi on znać całej historii Geralta. Cała fabuła tej gry skupia się na wydarzeniach rozgrywających się tuż po zakończeniu powieści. Żeby było ciekawiej, Wiedźmin został dotknięty amnezją, przez co wszelkie najważniejsze nawiązania do książek są na bieżąco tłumaczone w trakcie rozgrywki.

„Wiedźmin 2: Zabójcy Królów”

Fabuła gry z 2011 roku (na X360 pojawiła się rok później) kontynuuje wątek udaremnionego zamachu na króla Foltesta. Biały Wilk zostaje wciągnięty w pełną niebezpieczeństw polityczną intrygę, a jego decyzje zaważą o losach mieszkańców nawet kilku królestw. W porównaniu do pierwszej części gry nie tylko grafika, ale i fabuła znacznie bardziej zachęca do rozgrywki. Po zapowiedzi kolejnej gry atmosfera znacząco się rozgrzała.

Fenomenu czas start! „Wiedźmin 3: Dziki Gon”

Co edycja to lepiej, więc CD Projekt RED kontynuuje swoje dzieło. Pojawia się w 2015 roku i odnosi ogromny, światowy sukces. Gra sprzedała się w ponad 10 milionach egzemplarzy, a w październiku 2019 pojawiła się również w wersji na Switcha. „Dziki Gon” jest jedną z najwyżej ocenianych gier w historii, a gdyby tego było mało, zdobyła również setki najważniejszych nagród. Prace nad trzecią już grą o Wiedźminie rozpoczęto latem 2011 roku. Główny zespół, który dzielnie pracował nad grą, liczył 240 osób, a łącznie w projekt zaangażowano ok. 1500 osób. Liczby mogą robić wrażenie, ale nie ma się co dziwić – oczekiwania wobec gry były ogromne.

Stopniowe odkrywanie kart znakomicie podkręcało rosnące zainteresowanie tytułem. Nie od dziś wiadomo, że marketing w takich momentach jest kluczowy i trzeba przyznać – udało się. Co jakiś czas pojawiały się nowe szczegóły dotyczące gry, które sprawiały, że konkurencja mogła się bać. Łączny budżet produkcji, wliczając w to wszelkie formy reklamy i promocji „trójeczki” wyniósł prawie 306 mln zł. Co najlepsze dla każdego gracza – dwa duże dodatki: „Serca z Kamienia” (2015) oraz „Krew i Wino” (2016) – można było nabyć w dniu premiery w całkiem przyziemnej cenie.

Fabuła samej gry jest na tyle wciągająca, że gracz po krótkim czasie „staje się” Geraltem. Tu nie ma miejsca na przypadkowe i bezsensowne machanie mieczem. Wiedźmin łączy w walce elementy prostej magii i taktyczne ciosy. Momentami bawi się w detektywa, wykorzystując swoje zmysły, a jeszcze w innym momencie staramy się o to, by Geralt nabył zupełnie nowe umiejętności. Pamiętacie Gwint? Sam w sobie stał się na tyle popularny, że doczekał się samodzielnej gry.

Silnik gry, muzyka, rozbudowana i ciekawa fabuła, a nawet humor, którego nie brakuje, sprawiają, że „Dziki Gon” odniósł tak wielki sukces. Ilość samej pracy włożonej w produkcję w połączeniu z odpowiednią polityką firmy oraz przemyślaną promocją zaowocowały zasłużonym uznaniem milionów graczy, jak i recenzentów. W sieci roi się od obszernych opinii i niezwykle szczegółowych recenzji, które wyciągają na wierzch najdrobniejsze i najbardziej doprecyzowane detale gry. Nie znam osoby, która ani razu nie słyszała o tej części gry – ona po prostu w pewnym momencie była na ustach wszystkich.

Netflix poszedł za ciosem

Nic nie sprzedaje się tak dobrze, jak tytuł, na który jest „parcie”. Kiedy tylko pojawiły się pierwsze informacje dotyczące tej produkcji, świat zalała fala pytań „Kto zagra główną rolę?”, „Jak będzie wyglądała Yennefer?”. Ale my już tu i teraz wszystko wiemy. I doskonale pamiętam moment, w którym w sieci pojawił się AŻ 8-sekundowy zwiastun zwiastuna, który tak podkręcił atmosferę, że jestem wśród osób, które nie mogą się doczekać premiery!

I znów – stopniowe podkręcanie atmosfery, co jakiś czas ujawniane zupełnie nowe szczegóły dotyczące produkcji Netflixa. To wszystko jest niczym innym jak doskonale przemyślaną taktyką, która, moim zdaniem, zbiera zasłużone zasięgi. „Wiedźmin” może stać się hitem, o ile to, co widzimy w oficjalnym trailerze, to nie wszystko, co najlepsze w całym pierwszym sezonie serialu.

W rolę Geralta wcielił się znakomity Henry Cavill, który przygotował się do tej roli jak nikt inny. Aktor doskonale zna twórczość Sapkowskiego, mocno wczuł się w rolę, stając się Wiedźminem. Robiąc research można napotkać wiele komplementów i miłych słów kierowanych właśnie do Cavilla. Mam ogromną nadzieję, że nas nie zawiedzie.
Freya Allan zagra Ciri. Wcześniej miała grać w „Wiedźminie” zupełnie inną, drugoplanową postać w pierwszym odcinku. Życie jednak, jak widać, potrafi zaskakiwać.
Ukochaną Geralta, Yennefer, zagra Anya Chalotra. Zdania do tej roli są mocno podzielone. Każdy wyobrażał ją sobie nieco inaczej, lecz pamiętajmy – dopóki nie zobaczymy całości, nie ma co oceniać doboru aktorów po 2-minutowym zwiastunie.

Tytuły odcinków już też poznaliśmy. Do premiery pozostały 23 dni, a my wiemy, że:
Odcinek Pierwszy – Początek końca.
Odcinek Drugi – Cztery Marki.
Odcinek Trzeci – Zdradziecki Księżyc.
Odcinek Czwarty – O Bankietach, Bękartach i Pochówkach.
Odcinek Piąty – Niespełnione Marzenia.
Odcinek Szósty – Ginące Gatunki.
Odcinek Siódmy – Przed Upadkiem.
Odcinek Ósmy – Coś Więcej.

Oficjalnie, wiemy również, że marzenia fanów o kolejnych sezonach zostaną spełnione. To zabawne, skoro nikt jeszcze nie zobaczył pierwszego. Niemniej jednak wierzę, że Netflix doskonale poradził sobie z odtworzeniem powieści Sapkowskiego, nieco „po swojemu”. Nie czekam na ten serial z takim rumieńcem na twarzy jak na Mortal Kombat w marcu 2021 roku, jednak wiążę z nim spore nadzieje.

„Wiedźmin” to hit? Na jak długo?

Fenomen „Wiedźmina” polega przede wszystkim na jego oryginalności. Wspomniana już wcześniej słowiańska łatka, która ciągnie się za powieściami Andrzeja Sapkowskiego, najzwyczajniej w świecie służy całemu tytułowi i wszystkiemu, co z nim związane. Są w nim elementy fantasy, są potworki, z którymi główny bohater musi się zmierzyć, jest znakomita fabuła, którą tak naprawdę poznało już miliony ludzi na całym świecie i wielka miłość. Jeżeli produkcja Netflixa okaże się udana, kto wie, co jeszcze powstanie…?

I, żeby była jasność – „Wiedźmin” to zdecydowanie nie mój „konik” w przeciwieństwie do Mortal Kombat. Wiele istotnych aspektów mogłam ominąć. O czym jeszcze powinnam wiedzieć? Dajcie znać!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *