Crossfit na kółkach

30.09. 2018 to magiczna data w moim życiu, bowiem ponad pół roku ciężkiej pracy znalazło nareszcie swój finał w Zielonej Górze. Tekst ten powstawał długo. Przy tworzeniu go towarzyszyło mi wiele emocji. Na nowo mogłam przeżywać to cudowne wydarzenie. W tym wpisie zabieram Was do kuchni zawodów crossfit.

Nie tak szybko…

Ale zanim przejdziemy do tego, opiszę skąd wziął się mój pomysł na start. Narodził się on po przeczytaniu relacji z zawodów WheelThrowdown oraz po rozmowie z niepełnosprawnym znajomym, który uczestniczy w tego typu zawodach. Wtedy wydawało mi się, że jest to szalony pomysł, jednak mój trener nie bał się podjąć tego wyzwania. Był pierwszą osobą, która uwierzyła, że start w zawodach jest realny. Dziś już wiem, że to było najlepsze, co mogło się wydarzyć. Ciężka praca, oddanie się temu w 100% sprawiło, że bardziej uwierzyłam w siebie, doceniłam to, jakie jest moje ciało i to, na ile ono mi pozwala. Dzięki temu chętniej podejmuję ryzyko i uczę się nowych rzeczy. Potrzebowałam tych zawodów w tym okresie mojego życia.

3, 2, 1… Start!

A teraz, jak to wygląda od kuchni… Dzień przed startem odebrałam swój pakiet startowy, czyli prezenty od sponsorów imprezy, opaskę oraz koszulkę dla zawodnika (tak szczerze mówiąc, to nie zdejmowałam jej potem do poniedziałku rano). Później poznaje się swojego sędziego i w przypadku osób niepełnosprawnych asystenta. Potem organizator naszej kategorii omawia zawodnikom wszystkie rundy. Omawiane i reprezentowane są standardy danych ćwiczeń. Zawodnik ma możliwość wykonać wtedy dane ćwiczenie już na arenie. Dla mnie było to duże przeżycie, ponieważ dzięki temu mogłam oswoić się z miejscem zawodów – jak i z tym, że jutro w moją stronę będą zwrócone oczy publiczności.

Pierwsza runda rozpoczęła się o 7:30. Na terenie zawodów należało stawić się o 7:00. Dla mnie, czyli osoby, która uwielbia kłaść się późno i równo późno wstać, była to godzina wręcz diabelska. Ku mojemu zaskoczeniu byłam przed startem bardzo spokojna i zdeterminowana. W mojej głowie odtworzyłam wszystkie możliwe scenariusze: wygram, przegram, coś mi się stanie. Dotarło do mnie, że właśnie teraz muszę dać z siebie wszystko, a z drugiej strony nie mam wpływu na pewne rzeczy. Kiedy już ćwiczysz, świat dookoła nie istnieje. Dosłownie. Skupiasz się totalnie na sobie i tym, co masz zrobić. Ja przez całe zawody nawet nie czułam, jak bardzo jestem zmęczona. Nie było mowy o tym, żeby nie zrobić jakiegoś ćwiczenia. Można śmiało stwierdzić, że miałam power życia.

No ale w końcu nie samą rywalizacją człowiek żyje. Atmosfera zawodów, rozmowy z innymi zawodnikami, patrzenie jak inni walczą w swoich kategoriach, było jedną z najlepszych rzeczy w moim życiu. Poznałam wielu cudownych ludzi, którzy inspirują mnie i wspierają. Spotkałam też osoby, z którymi rozmawiałam przez wiele miesięcy przez Internet. Wymienianie doświadczeń, rozmowy o codzienności na wózku i dobry humor były obecne przez cały dzień.

Jak to wygląda na wózku?

Zawody crossfit dla osób na wózkach mają wiele podobieństw, ale i różnic względem zawodów dla ludzi poruszających się o własnych siłach. Sama technika wykonywania ćwiczeń przez osoby na wózku jest w wielu przypadkach trochę inna lub ćwiczenia są wykonywane zupełnie inaczej. Poza tym każdy niepełnosprawny zawodnik na zawodach ma swojego asystenta, czyli osobę, która go asekuruje, np. trzyma wózek, pomaga usiąść na niego po niektórych ćwiczeniach, podaje sztangę lub odkłada ją. Podobieństwa, jakie mogę wymienić, to to, że wszystkie rundy są na czas, każdy ma swojego sędziego, dane ćwiczenie trzeba wykonać tak, jak było ono zaprezentowane czy też wytłumaczone.

Niestety, nagrody otrzymane przez osoby na wózku różnią się znacznie od tych przewidzianych dla osób pełnosprawnych. Na większości zawodów można zapomnieć o nagrodach pieniężnych. Zapytacie pewnie też, „czy trzeba mieć do tego specjalny sprzęt, osobny wózek”? Można oczywiście startować na wózku, którego używa się na co dzień, ale… Nie da się ukryć, że na lepszych (czytaj: droższych) wózkach aktywnych lub sportowych start jest bezpieczniejszy i bardziej komfortowy. Nie trzeba martwić się (tak jak w moim przypadku), że hamulec nie będzie działał, albo że sztanga przeważy mnie i przewrócę się na plecy. Na szczęście mój wózek przetrwał zawody i nadal dzielnie mi służy.

Ważną kwestią, którą różnią się zawody jest to, z jakimi niepełnosprawnościami dopuszcza się do nich zawodników. Zależy to wyłącznie od organizatora. Na tych, na których byłam w mojej kategorii były trzy kobiety na wózku i jedna z protezą, która poruszała się o kulach. Jednak najczęściej są to ludzie tylko i wyłącznie poruszający się na wózku, z różnymi schorzeniami czy też po wypadkach. Dla innych niepełnosprawności, na przykład takich jak brak kończyny górnej, są oddzielne kategorie, a nawet zawody.

To dopiero początek!

Złapałam bakcyla, przestałam się bać i wiem, że mój pierwszy start nie będzie tym ostatnim. Moje życie jest teraz podporządkowane w 100% treningom i dalszemu rozwojowi w tym kierunku. I w tym miejscu pochwalę się, że… zajęłam 2 miejsce i jestem z siebie mega dumna! Wszystkie informacje na temat zawodów i fotorelacja dostępne są na oficjalnym fanpage’u Battle of Europe.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *