Kto nie zna memów z nosaczem i hasłem #Xiaomilepsze? To już jest tak kultowe, jak gumy Turbo w latach 90. Dziś opiszę Wam moją przesiadkę z telefonu marki Huawei na Xiaomi.
Co z tymi chińczykami?
Chińskich telefonów na polskim czy europejskim rynku jest coraz więcej. Tak – Samsung też jest “made in China”. Z niespełna dwa lata temu ludzie usłyszeli o dziwnej nazwie, którą połowa Polaków nadal źle wymawia. Co najczęściej słyszymy? Szaomi, siomi, ksiaomi, czałmi, sajgonki i inne dziwne wymysły. Prawidłowo powinno się wymawiać “siaomi”. Niedawno Oppo weszło ze swoimi produktami na rynek. Jednak czy chińczyki są takie dobre, jak o nich mówią?
Swego czasu używałam Huawei P8, telefonu, który w pewnym momencie miało chyba pół Polski. Służył mi przez blisko trzy i pół roku albo nawet i cztery lata. Jednak wiadomo, aplikacje coraz bardziej wymagające – zwłaszcza Instagram (to były czasy, kiedy dopiero wprowadzali Stories). Twitter śmigał nadal, a Facebooka nie używam bo nie mam (czyli chyba nie istnieję). Z początku po pojawieniu się ciężkiej aktualizacji dla Instagrama – telefon działał, ale… Im dalej w las, tym coraz częściej aplikacja się zamykała. Obecna umowa z operatorem się kończyła, więc liczyłam, że zaproponują mi coś ciekawego. No dobra, marzyłam o Huawei P10, tym podstawowym, a dostałam propozycję P10 Lite z miesięczną ratą 49 zł. Żart. Więc bujałam się z tym złomem jeszcze jakieś trzy miesiące.
I wtedy pojawiło się Xiaomi…
W międzyczasie Mój kupił sobie z Aliexpress Xiaomi Redmi Note 5 (w Chinach znany pod nazwą Redmi 5 Plus). Firma Xiaomi u nas dopiero raczkowała… Za pierwszym razem, kiedy wzięłam go do ręki, było tylko: „Jeżyku, jakie to wielkie!”. Naprawdę nie chciałam aż tak wielkiego telefonu. Mówiłam sobie, że to takie nieporęczne, ciężko w kieszeni schować, a rozmowę widziałam oczami wyobraźni jak przez wielki tablet. No ale wracamy do Huawei. Nic mu nie pomagało – ani przywrócenie stanu fabrycznego, ani twardy reset. Miałam nawet wrażenie, że działał coraz gorzej. Byłam coraz bardziej wkurzona i coraz bardziej przymierzałam się do wzięcia tego nieszczęśliwego P10 Lite. Jednak bałam się zamówić swój egzemplarz z Ali, bo najnormalniej w świecie mam pecha do elektroniki.
No i nagle, bum! Nagły przypływ gotówki, Xiaomi dostępne w polskich sklepach z europejskim softem. Nic tylko brać! Ja jednak zaczekałam jeszcze chwilę i warto było. Za swoją piąteczkę zapłaciłam niecałe 900 zł, w opcji 4 GB RAM i z pamięcią 64 GB. Pojawił się w Polsce w lutym 2018, a ja kupiłam go w połowie kwietnia. Także naprawdę dobra cena jak na świeżo po premierze. Wspominałam coś o „za dużym telefonie”? Po tygodniu przestałam na to zwracać uwagę, a jego lekkość to coś pięknego. Nie będę Wam się rozpisywać o bebechach, bo najzwyczajniej w świecie się na tym nie znam. Trzy główne cechy, jakie biorę pod uwagę przy nowym telefonie to: pamięć, ram i aparat. Nic więcej.
Dwie pierwsze pozycje jako tako ujawnione, a aparat to 12 Mpix z tyłu i 5 Mpix z przodu. Dobra – powiecie, że P8 Lite ma 13 Mipx z tyłu. A ja Wam powiem, że ten jeden Mpix nie oznacza wcale lepszych zdjęć – sekret tkwi w matrycy. Minimalnie, dosłownie o odrobinkę… Xiaomi lepsze foty robi. No cóż… Oczywiście nie ma co oczekiwać zdjęć na poziomie Samsunga S9+ czy Huawei P20 pro, ale dla przeciętnego użytkownika to wystarczy. Na Instagrama się nadają.
Brać czy nie brać, oto jest pytanie…
Co ciekawe wszystkie bebechy Mi są robione w tej samej fabryce co Samsunga. Fakt faktem, po jednej aktualizacji zauważyłam niewielkie pogorszenie jakości zdjęć i mam nadzieję, że to poprawią. Trzeba się przyzwyczaić, że długo łapie ostrość, ale jak już złapie to detale są idealne! Tak to nie mam do czego się przyczepić. Systemowy odtwarzacz muzyki do najgorszych nie należy i pisze to kobieta uzależniona od mocnego brzmienia. Owszem, cenię sobie mocne uderzenie i to takie, że mózg wibruje!
Jeżeli zdecydujecie się kupić Xiaomi, sprzedam Wam ważną informację. W pudełku z telefonem nie ma słuchawek. Dużym plusem dla telefonu jest program do odtwarzania plików .pdf. Najciekawszą funkcją jest „Pilot Mi” – tak, te telefony posiadają łącze IrDA (czyli pasmo podczerwieni). Za dzieciaka mówiło się „nie ruszaj telefonów, bo przesyłam plik” – jak we wspomnianych czasach do poklikania. Dzięki temu telefon może nam służyć za awaryjny pilot, albo jak chcemy rodzeństwu przełączać programy po złości.
Jedynym znaczącym i niewybaczalnym minusem w mojej ocenie jest brak NFC. Co ciekawe na tak starym telefonie, jak P8 Lite… jest. Jednak jak czytamy w oficjalnym oświadczeniu producenta Xiaomi – nie przewidują wprowadzenia tej technologii do swoich produktów, gdyż ich głównym rynkiem są Chiny, a tam nie ma płatności zbliżeniowych. No cóż, musiałam na nowo się nauczyć nosić kartę płatniczą w portfelu. Czy porzucę Mi z tego powodu? Jak dostanę do ręki Huaweia P20 Pro, tak wszystkie inne modele przestają dla mnie istnieć. No może poza Nokią, która ma mieć pięć (!) obiektywów i czystego androida.
Tak więc przesiadka była szybka, bezbolesna (zgadnijcie, kto nie ma jeszcze wszystkich kontaktów przepisanych ze starego telefonu) i obyła się bez ofiar śmiertelnych. Skoro mój facet nadal żyje po namówieniu mnie na ten telefon, to musi być on naprawdę ok.
Przyznać się, kto ma Xiaomi?
W Chinach jak najbardziej są dostępne płatności zbliżeniowe a do poziomu i rozwoju chińskich mobilnych płatności bezgotówkówych (np. AliPay, WeChat Pay) Polskę czeka jeszcze bardzo długa droga. Telefonem w Chinach można zapłacić nawet na ryneczku z warzywami. Tylko, że w Chinach zbliżeniowe płatności mobilne działają na kodach QR a nie NFC, dlatego NFC jest im niepotrzebne. Samo Xiaomi jednak ma NFC w kilku smartfonach serii premium tj. Mi Mix, Mi9, itp. Ale ma. Więc nie można pisać, że Xiaomi nie ma NFC, bo w Chinach nie ma płatności zbliżeniowych. Xiaomi już w 2015 r. miało własną usługę płatności zbliżeniowych Mi-Pay, opartą o NFC.