„Zrobię to jutro. Dziś jest za późno.” „E tam, pojadę kupić te rzeczy kiedy indziej, przecież jest taka brzydka pogoda.”, „Skoro wysłałam tego maila i nie odpisali, to na pewno go zignorowali, po co mam się narzucać?”, „Wiesz, chętnie bym się z Tobą spotkała, ale tak się zdarzyło, że akurat nie mogę wyjść z domu, bo moja tchórzofretka zjadła mi klucze do mieszkania.” – znacie to, prawda? Nie chce mi się, jest za zimno, a w ogóle to dajcie mi święty spokój, bo przecież tak mówię i już. Wymówki.
…czyli dlaczego jestem królową prokrastynacji i pewnie nawet własną śmierć odłożę na potem.
Chyba nie znam osoby, która nie uciekałaby się do wymówek. Każdemu się zdarza, jasne. Ale to właśnie ja stałam się królową prokrastynacji, bo wymówki sprawiły,
że wszystko mogłam odłożyć na później. Przecież zawsze, ale to zawsze, można znaleźć jakiekolwiek (nawet najbardziej absurdalne) wytłumaczenie – czy ktoś słyszał o tchórzofretce jedzącej klucze?
Nie, nigdy nie wykorzystałam do moich wymówek tchórzofretki. Pewnie tylko dlatego, że po prostu jej nie mam. Ale o tym, że na wszystko znajdę wymówkę, przekonałam się już jakiś czas temu. Właśnie te wymówki doprowadziły do tego, że jestem samozwańczą królową prokrastynacji, choć zawsze obiecuję sobie, że już więcej nie będę.
Mimo wszystko, jeśli chodzi o doprowadzanie spraw do końca, zawsze staram się być punktualna. Choćbym odłożyła wizytę na drugim końcu Polski na ostatni dzień, kiedy to mogę zrobić, to ta wizyta się odbędzie. Motywują mnie deadline’y i o tym przekonałam się bardzo dosadnie, gdy pisałam swoje prace dyplomowe.
Ile rzeczy odkładam?
Ale gdy już zaczęłam analizować, jakie błahe rzeczy przekładam i z jakich powodów, byłam przerażona. Wiecie, ile jest takich rzeczy? Powiem Wam.
Dużo.
Począwszy od przekładania uczestnictwa w zajęciach fitness:
- Etap 1: Nie chce mi się nieść tej torby, przecież jest taka ciężka! – zupełnie jakby ważyła 15 kilogramów;
- Etap 2: Tak bardzo mi tam nie po drodze, nie wiem, kiedy z pracy wyjdę, a jak nie zdążę? No i będę zmęczona! Na pewno będę zmęczona! – tak sobie mów;
- Etap 3: No ale przecież ortopeda powiedział, że trzeba oszczędzać te kolana. Co prawda nie mówił, że nie mogę, ale że mogę chodzić na zajęcia, też nie powiedział!
Przez moją cudowną historię z korespondecją listową – tu muszę przeprosić wszystkie osoby, z którymi kiedykolwiek pisałam i kontakt się urwał, po prostu… znalazłam wymówki. A to papier nie taki, a to długopis się wypisał, a to nie mam weny, a w ogóle to przecież jestem taka zajęta, ale moje życie jest takie nudne, że nie ma co więcej napisać!
Czy nawet umawianie wizyty do dentysty… No wiecie, wysłałam przez stronę internetową zgłoszenie, ale skoro już miesiąc mi nie odpisują i nie oddzwaniają, to przecież mojej dentystki na pewno nie ma w przychodni, więc nie będę dzwonić, bo znów trafię do tej niefajnej. SERIO?
Mam ochotę wyjść z siebie i stanąć obok, a potem spytać: „hej, a swoją śmierć też odłożysz na wieczne nigdy?”.
Czasem nie powinniśmy używać wymówek, a to robimy
Zdrowie, podobnież najważniejsze, bo bez niego nie ma nic. Co robimy? Co ja robię? Aaa, co się przejmować będę, przecież jestem tak bardzo wszędzie potrzebna! Doszło do tego, że zamiast z bolącymi kolanami leżeć w łóżku, piąty raz przemykałam po piętrach, bo samo się nie zrobi. I teraz uświadamiam sobie, że kolana też same nie wyzdrowieją.
Ilekroć przekładamy na później zmiany w życiu i szukamy wymówek, by stać w miejscu, w którym jesteśmy? Niezliczenie wiele.
Wiadomo, że zmiana pracy czy miejsca zamieszkania to nie jest mała rzecz. To całkiem spore przedsięwzięcia. Ale czemu tak często odkładamy zmianę pracy, w której czujemy się źle, bo „może być gorzej” (czy aby na pewno? Ale po co ma być gorzej?), bo „nie dam sobie rady” (skąd wiesz, jeśli nie spróbujesz?), „bo nie jest w sumie tak źle” (ale jeszcze przed chwilą w myślach układałeś plan wysadzenia wszystkiego w powietrze).
Bardzo często do tych dużych zmian albo musimy dojrzeć, albo… zostać postawieni przed faktem dokonanym. I nagle jest szok, że jak to? Albo myśl „czemu nie zrobiłem/am tego wcześniej?”. Przypomnieć Ci Twoje wymówki?
Czy da się żyć bez wymówek?
Szukam odpowiedzi na to pytanie. Prawdopodobnie się da. O ile, jak już wyżej było powiedziane, do tych większych zmian nie jest łatwo się przekonać i to je się najłatwiej odkłada, o tyle z tymi małymi, codziennymi sprawami, mogłoby być nam prościej, jeśli ich nie przełożymy.
Jak przestać odkładać wszystko na potem?
Może próbując zmierzyć się z tym, co na nas czeka, a może wystarczy po prostu nadać temu priorytet i wstawić na listę „to do”. Gdy po raz piętnasty budzisz się trzy godziny przed deadlinem, który może zaważyć na Twoim życiu czy karierze, pewnie przychodzi moment, że pomyślisz, że jednak coś poszło nie tak.
Te małe rzeczy, zawsze można zrobić od razu.
Jak nie używać tchórzofretek do wymówek w kontekście spotkań?
W tchórzofretkę nikt Wam nie uwierzy. A pies jedzący dokumenty jest oklepany. Chyba jednak będzie trudno.
Czy te nieszczęsne wymówki przejęły moje życie? Niewątpliwie.
Czy staram się coś z tym zrobić? Owszem, dlatego tutaj piszę, żeby przestać w końcu je wykorzystywać.
Czy kiedyś przestanę odkładać wszystko na ostatnią chwilę? Zastanowię się, w ostatniej chwili.
Pewnie, jak wiele osób chciałabym być zorganizowana, umieć odmawiać, albo jednak robić te ważne rzeczy na bieżąco. Ale chyba nie jestem jeszcze na to gotowa, to byłaby za duża zmiana w moim życiu. Momencik, czy to była kolejna wymówka?
Tak właśnie, z tego się chyba jednak nie da wyrosnąć.
Ależ fajnie Kamka piszesz! Co do prokratynacji to chyba kiedyś każdego dopadła, w sumie czasem potrafi nieźle rządzić człowiekiem i burzyć jakiekolwiek plany. Niejednokrotnie wykonywałem różne rzeczy na ostatnią chwilę, bo znalazło się tysiąc innych lepszych zajęć w danym czasie. Trudno z tym walczyć, ale ostatnio mi się o dziwo ta sztuka nawet udaje i to jest fajne, bo ma się komfort czasowy, kończąc niektóre sprawy przed czasem. =]
Dzięki Matt! 😉
Oczywiście, że zawsze znajdzie się coś ciekawszego do zrobienia (co szczególnie odczułam na studiach), ale właśnie chyba sztuką jest umiejętność powstrzymywania się przed odkładaniem wszystkiego. No i chyba potwierdzisz za mną, że ten komfort czasowy to jest jednak coś, czego nie da się opisać? Chociaż ja się czasem zastanawiam, co poszło nie tak, przecież normalnie tego komforrtu… nie ma 😉
Najgorzej jest, jak zrobi się wymówkę, że nie bo źle się czuję (w sumie jako wiecznie-nie-wyspany gołąb to zawsze się „źle” można czuć 😛 ) i potem się okazuje, że po prostu impreza życia przepadła i człowiek sobie robi postanowienie, że nigdy więcej… no.
Ale też jest tak, że czym więcej ma się zadań do zrobienia tym więcej się robi (w sensie jeszcze dodatkowo), i jakby czasu więcej jest 🙂
Tak, im więcej tym jesteśmy bardziej efektywni (w moim przypadku, nic nie motywuje tak jak deadline’y), to prawda. Ale po co składować wszystko na raz, jak można ogarniać na bieżąco? To znaczy, ja się jeszcze ciągle tego uczę. 😀
Najgorzej jest z lekarzami, ja zawsze myślę, że no przecież nic mi się nie dzieje takiego znowu, ludziom potrzebującym wchodzę w kolejkę, jak ostatni potwór straszny… Ale od jakiegoś czasu spokojnie sobie chodzę od lekarza do lekarza, badam się grzecznie, i tak już niewielu mi zostało, żeby iść do zdrowia 🙂
Da się żyć bez wymówek, tylko trzeba to postanowić. Skoro motywują Cię deadline’y korzystaj z listy ToDo z możliwością określenia daty, która świeci piękną czerwienią, gdy niewykonane zadanie się przedawni.
Wariant dla przypadków trudnych – mów o swoich decyzjach np. zajęćiach fitness jak największej liczbie osób. Gdy odpuścisz – wiesz że Cię między sobą skrytykują za słomiany zapał i zrobisz wszystko, by tej sytuacji uniknąć.
Wariant dla przypadków beznadziejnych – powyższe, plus zapisywanie (nie mówienie czy myślenie – ZAPISYWANIE) imion trzech osób które zawiedzie Twój brak konsekwencji.
Przećwiczone, dzała 🙃